Teodor Wawoczny na piłkarskim posterunku trwa już 55 lat

Śląski Związek Piłki Nożnej na swojej stronie internetowej przybliża sylwetki działaczy. Tym razem „na tapecie” znalazł się członek Zarządu Śląskiego ZPN, a zarazem prezes Grunwaldu, Teodor Wawoczny:
 
Gdy Teodor Wawoczny w 1964 roku zaczynał swoją piłkarską przygodę pewnie nie przypuszczał, że wkracza na swoją życiową drogę, którą dojdzie do roli symbolu Grunwaldu Ruda Śląska i zapisze się w historii śląskiej oraz polskiej piłki.
 
– Do Grunwaldu trafiłem jako 15-latek – mówi Teodor Wawoczny urodzony 25 września 1948 roku w Rudzie Śląskiej. – Grałem w Grunwaldzie Ruda Śląska od 1964 od 1968 roku, kiedy to na czas studiów w Poznaniu zostałem zawodnikiem tamtejszej Warty. Wprawdzie po awansie Grunwaldu do III ligi, trener Maksymilian Barański mocno na mnie liczył, ale ja pojechałem na egzaminy na poznański AWF i zostałem studentem tej uczelni. Poinformowałem o tym trenera przed nowym sezonem i dlatego straciłem miejsce w podstawowej jedenastce. Po dwóch porażkach, od których Grunwald rozpoczął trzecioligowe boje, trener postanowił jednak wpuścić mnie na boisko i to od pierwszych minut. Odwdzięczyłem się za możliwość III-ligowego debiutu, strzelając zwycięskiego gola, w wygranym 3:2 meczu z Promieniem Żary. Kolejny mecz w Nysie też zagrałem, ale zaraz po nim pojechałem do Poznania i zgłosiłem się do Warty, gdzie trenerem III-ligowej drużyny był znany z prowadzenia reprezentacji Polski Tadeusz Foryś. Po kilku treningach miałem okazję zaprezentować się w sparingu z grającą klasę wyżej Olimpią Poznań. Strzelając w tym meczu dwa pierwsze gole wywalczyłem sobie miejsce w kadrze drużyny, która na finiszu rundy jesiennej rozegrała mecz 1/16 Pucharu Polski podejmując Legię Warszawa. Przegraliśmy co prawda 1:5, ale po golu Tadeusza Błażejewskiego doprowadziliśmy do wyrównania i trochę postraszyliśmy faworyta. To było 3 listopada 1968 roku, a kolejna ważna poznańska data w mojej biografii to 7 maja 1969 roku. Wtedy jako zawodnik, który z powodu studiów nie mógł jechać na zimowy obóz, a wiosną trenując dwa razy w tygodniu, stracił miejsce w kadrze pierwszego zespołu, zagrałem w rezerwach. Naszym rywalem była Olimpia II. W tym meczu właśnie doznałem poważnej kontuzji, która spowodowała, że na boisku praktycznie mogłem już tylko występować w rozgrywkach amatorskich. Skoncentrowałem się więc na nauce, a po powrocie ze studiów kontynuowałem grę w Grunwaldzie do 1980 roku.
 
 
– Kiedy rozpoczął pan pracę trenera?
 
– Od razu po studiach, czyli jeszcze będąc zawodnikiem, zacząłem w Grunwaldzie pracę trenera drużny młodzieżowej, a trzy lata później przejąłem pierwszy zespół, który w sumie prowadziłem kilkanaście razy. Z tego okresu jest jeden mecz, który na pewno zasłużył na miano najważniejszego. W niedzielę 28 czerwca 1998 graliśmy rewanżowy baraż o awans do II ligi. Ponieważ w pierwszym spotkaniu, cztery dni wcześniej, pokonaliśmy na wyjeździe Polar Wrocław 2:1, a u nas w 7 minucie strzeliliśmy gola na 1:0, wydawało się, że już jesteśmy na zapleczu ekstraklasy. Zresztą w 85 minucie spiker zapowiedział, że tylko 300 sekund dzieli nas od II ligi i… trochę się pospieszył. Minutę później było 1:1, a w kolejnej minucie wrocławianie strzelili bramkę na 2:1. Zdobyli nawet trzecią, ale sędzia odgwizdał ewidentnego spalonego więc przyszedł czas na dogrywkę. Gdy dobiegała końca, a ja układałem już sobie w myślach listę wykonawców rzutów karnych, dośrodkowana przez Sebastiana Starowicza piłka spadła na głowę, skaczącego na 16 metrze razem z obrońcą gości Janusza Slatinschka i po jego uderzeniu lobem wpadła za linię bramkową. W tym momencie sędzia zakończył historyczny mecz w dziejach Grunwaldu. Po drodze byłem jeszcze pół roku szkoleniowcem w Gwarku Ornontowice, niespełna rok pracowałem w Szombierkach Bytom oraz pięć meczów na finiszu sezonu prowadziłem MKS Myszków.
 
 
– Jak został pan prezesem Grunwaldu?
 
– W klubie udzielałem się praktycznie od razu po powrocie ze studiów, ale nie byłem w zarządzie. Zacząłem od tworzenia kroniki klubu, a ponieważ ludzie działający w latach dwudziestych-trzydziestych jeszcze wtedy żyli to poświęcałem dużo czasu, żeby spotykać się z nimi i odtworzyć oraz udokumentować historię Grunwaldu. A 10 kwietnia 1981 roku niespodziewanie zostałem prezesem. Powiedziałem niespodziewanie, bo idąc na zebranie byłem trenerem i nie myślałem, że wrócę do domu jako prezes. Niezadowolonych z działalności klubu było wielu i w tym szumie ktoś z sali zaproponował, żeby wybrać zarząd, który sam się ukonstytuuje. Już tym, że wszedłem do zarządu byłem zaskoczony, a zszokowany zostałem tym, że właśnie mnie powierzono funkcję prezesa, którą z dwoma przerwami taktycznymi pełnię do dzisiaj.
 
 
– Od kiedy działa pan w Śląskim Związku Piłki Nożnej?
 
– W 1989 roku zostałem członkiem Wydziału Gier, w którym w sumie nieprzerwanie działałem 27 lat, przez 12 lat będąc wiceprzewodniczącym, a przez następnych 12 lat przewodniczącym. Ponadto w 1990 roku zostałem dokooptowany do zarządu i przez niecały rok uczestniczyłem w zebraniach, a w 2016 roku już oficjalnie zostałem wybrany i jestem członkiem zarządu Śląskiego Związku Piłki Nożnej.
 
 
– Jakie funkcje pełnił pan w Polskim Związku Piłki Nożnej?
 
– Od 2000 do 2007 rok byłem w Najwyższej Komisji Odwoławczej, pełniąc rolę sekretarza. Następnie od 2007 do 2012 roku byłem sekretarzem Komisji Licencyjnej klubów I i II ligi, a od 2016 roku działam w Komisji Piłkarstwa Amatorskiego i Młodzieżowego.
 
 
– Czy piłka wypełnia cały czas pana życia?
 
– Mam też inne hobby. Lubię na przykład poznawać języki od śląskiego do japońskiego, a do tego znam hymny kilkudziesięciu krajów. Nie liczyłem, ale myślę, że około 40 oryginalnych wersji potrafię zaśpiewać.
 
 
– Wciągnął pan na piłkarską ścieżkę swoich najbliższych?
 
– Żona Krystyna była nauczycielką i długo broniła się przed wciągnięciem jej w moją sportową pasję. Od pięciu lat pomaga mi jednak uporządkować to czego ja chyba nigdy bym nie uporządkował, czyli zdjęcia w kronice Grunwaldu. Jest w niej bardzo dużo tomów i na przykład jeden poświęcony jest zawodnikom pierwszego zespołu. Od 1920 roku do końca 2018 roku wystąpiło w pierwszym zespole 555 piłkarzy. Każdy z nich ma teraz swój numer, imię, nazwisko, datę urodzenia, ewentualnie datę zgonu, pozycję i lata gry oraz zdjęcie legitymacyjne. Tak samo wygląda tom poświęcony drugiemu zespołowi oraz drużynie juniorów. To jest właśnie jej zasługa. Również uporządkowanie spraw księgowych od 1981 roku, czyli poukładanie ponad trzystu tomów, zawdzięczam właśnie jej, bo to ona robiła. Dzieci też nie poszły w moje ślady. Córka Aleksandra jest wprawdzie po AWF, ale uczy… języka angielskiego i w klubie nie działa, tak samo jak syn Marek, który już 13 lat przebywa w Southampton. Z piłką nigdy nie miał nic wspólnego. Owszem, jest kibicem, ale jego próba gry zakończyła się po pierwszym treningu, po którym już na następny nie poszedł. To co jest moją pasją jego nie pociągało i bardzo dobrze. Uważam, że każdy ma robić to co lubi.
 
 
– Jaki cel wyznaczył pan sobie na rok 2019?
 
– Plany związane są z awansem Grunwaldu do klasy okręgowej. Dzisiaj mówię, że to jest cel, który wyznaczyłem sobie w 2016 roku, ale kiedy w 2015 roku pojawiły się w klubie problemy finansowe to wtedy awans traktowałem jako… marzenie. Dziękuję więc zarządowi klubu, że wtedy mi zaufał i gdy mówiłem, że wyjdziemy z tego dołka do końca 2018 roku, choć trudno było w to uwierzyć, dał mi zgodę na wprowadzenie mojego planu naprawczego i zrealizowaliśmy go. Teraz mamy więc już kolejne marzenie, żeby na 100-lecie Grunwaldu nasz klub zawitał do IV ligi.
 
źródło i foto: slzpn.katowice.pl
 

Archiwum